Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szaszłyk / 22.12.2020
Jerzy Rohoziński

Trzy ćwierci do śmierci. Jak młody Kazach uratował Polaka

17 grudnia 2020 r. zmarł Tassybaj Abdikarimow, pierwszy obywatel Kazachstanu, który otrzymał z rąk Prezydenta RP medal Virtus et Fraternitas za pomoc Polakom w czasach wojny i panowania systemów totalitarnych.
Foto tytułowe
Tassybaj Abdikarimow podczas gali wręczenia medalu Virtus et Fraternitas (foto: Instytut Pileckiego)

Zdarzyło się to po wojnie. W jedną noc 18 kwietnia 1952 r. władze sowieckie przesiedliły ponad 5 tys. etnicznych Polaków z Białoruskiej SRR na południe Kazachstanu. Czekała ich niewolniczej praca na polach sowchozu Pachta-arał, w stepie, który władza sowiecka, korzystając z darmowej pracy rąk ludzkich, pokrywała siecią kanałów irygacyjnych nawadniających uprawy bawełny. (W tym samym roku widownia PRL-owskich kin oglądała w kronice filmowej mechanizację zbiorów bawełny w południowym Kazachstanie. To była oczywiście czysta propaganda).

Przesiedlenie było ostatnią masową deportacją ludności polskiej z dawnych Kresów, nazywanej "rodzinami kułackimi".

Kto był "kułakiem"? Ten, kto w swoim gospodarstwie podczas okupacji niemieckiej zatrudniał pracowników najemnych. Rada Ministrów Białoruskiej SRR już w marcu 1949 r. chciała pozbyć się Polaków z dawnych obszarów II Rzeczypospolitej przyłączonych po wojnie do ZSRR, zwracając uwagę na wzmożenie "działalności antyradzieckiej kułactwa ściśle związanej z kontrrewolucyjnym podziemiem nacjonalistycznym". Decyzja zapadła jednak dopiero w 1952 r. Organy bezpieczeństwa publicznego miały i tak sporo pracy, więc nie paliły się do tak dużej operacji.

Do wysiedlenia zatwierdzono łącznie 1375 rodzin liczące łącznie 6064 osoby zamieszkujące obwody brzeski, grodzieński, mołodeczański i miński. Deportowano ostatecznie poniżej 6 tys. Polaków. Części rodzin udało się ukryć, na listach były błędy, czasem je naprędce zmieniano. Wysiedleni mogli z sobą zabrać kosztowności, przedmioty domowego użytku i zapas żywności. Ich majątek nieruchomy przekazywano kołchozom. W ten sposób na Białorusi w 1953 r. zakończono proces kolektywizacji.

Kazachstan 1952-1956 (arch. rodziny Jabłońskich)
Wśród deportowanych była rodzina Jabłońskich z Grodzieńszczyzny. Był z nimi 20-letni Walenty, wówczas student medycyny. W tobołku z rzeczami skrywał aparat fotograficzny, kupiony na grodnieńskim bazarze. W rodzinnej wsi Jabłońskich – Kozłowiczach – ludzie pamiętają, kto robił wtedy spisy i pilnował, by wszystkich dowieziono na stację: uczastkowy Piotr Kowal, fetowany na Białorusi jeszcze za Łukaszenki jak zasłużony weteran. Obwieszony orderami, opowiadał młodzieży "jak to było w tamtych czasach". A jak było? Kowal przodował w statystykach "likwidowania polskich band" i walki z "nielegalnym wyrobem samogonu". A w Kozłowiczach dobrze wiedzą, jak ta walka wyglądała: od każdego gospodarstwa Kowal brał po 20 litrów.

Tassybaj i jego sąsiedzi

We wrześniu 2018 r. wybraliśmy się wraz z Wojciechem Saramonowiczem i Grzegorzem Czerniakiem, filmowcami z Instytutu Pileckiego, do rejonu machtaaralskiego (dawniej pachtaaralskiego) w Kazachstanie. Właśnie zaczęły się tam zbiory bawełny, najważniejsze wydarzenie w całym roku. To najbardziej wysunięty na południe skrawek kraju, tuż obok jest uzbecka granica. Rejon ten zresztą za czasów Chruszczowa należał krótko do Uzbeckiej SRR, co dziś wspomina się tu z westchnieniem ulgi. Ulgi: że krótko. I dziś zresztą to sąsiedztwo sprawia kłopoty. Tegoroczna awaria tamy na Syr-darii w Uzbekistanie sprawiła, że tutejsze wsie zostały zalane. A woda zawsze była tu ujarzmiana i starannie rozdzielana. Miejscowy krajobraz poszatkowany jest siecią kanalików odchodzących od Kanału Kirowa. Cała sztuka polegała na tym, by agronom na wiosnę uniósł wrota śluzy, a woda z kanału zalewała skąpane w pyle pole bawełny.

Towarzyszył nam Wojciech Płoński, siostrzeniec Walentego Jabłońskiego, niestrudzony kronikarz rodzinnej historii. Jedziemy do rodzinnej wsi Tassybaja Abdikarimowa, odznaczonego radzieckimi orderami specjalisty od melioracji pól bawełnianych. Chcemy dokładnie poznać jego historię. Schodzą się sąsiedzi, przychodzi cała rodzina.

– Urodziłem się w 1936 r. w kołchozie Kyzył Abad – opowiada Abdikarimow. – Były rodziny, które wysłały na wojnę dziesięcioro swoich dzieci, a wracało z nich tylko jedno. W innych rodzinach wszystkie dzieci zginęły. Codziennie zewsząd słychać było płacz. Po zakończeniu wojny zaczęły się zsyłki. W 1952 r., jako ostatni, przyjechali Polacy. Wszystkich zesłańców przywożono pociągami towarowymi. Byli wśród nich i chorzy, i zdrowi, i głodni. Zmarłych natychmiast zabierano ciągnikiem i zakopywano.

Teraz rozumiemy sens deportacji. Ogromna danina krwi złożona przez Kazachstan na ołtarzu wielkiej wojny ojczyźnianej sprawiła, że na polach bawełny brakuje rąk do pracy. Poza Polakami trafili tu także Grecy, Niemcy, Koreańczycy, Czeczeni, Karaczajowie, Gruzini, Tadżycy. Istna wieża Babel. Jak opowiada Abdikarimow, wszyscy zapraszali się nawzajem na swoje wesela, Polacy urządzali na klepisku potańcówki. Czasem ktoś się pobił, panie musiały się czasem opędzać od czeczeńskich zalotników, ale wszyscy się wspierali. Dopiero upadek ZSRR wyzwolił tu demony konfliktów i okazywało się, że jedni albo drudzy to jednak niechciani goście. Wielu Greków czy Niemców wtedy wyjechało.

Dla miejscowych Kazachów przyjazdy wagonów wypełnionych specpieriesieleńcami oznaczały nową i niełatwą sytuację. Tradycja nakazywała dobrze podjąć gości.

– Pomyśleliśmy, że nasze dzieci też są na wojnie, też są głodne, może też są w podobnej sytuacji [chodzi o II wojnę światową, różnica czasu we wspomnieniach miejscowych uległa zatarciu – przyp. J.R.]. Czemu nie żyć jak jedna rodzina? – ciągnie Abdikarimow. – Zgodnie z tym pomysłem zebrali się starcy i obeszli wszystkie wsie, wchodząc do każdego domu i mówiąc, żeby przyjęli zesłańców. Jeśli mają chleb, to niech podzielą się chlebem, jeśli mają herbatę, to niech podzielą się herbatą.

Zdjęcie z Muzeum Historii Uprawy Bawełny Obwodu Południowokazachstańskiego w Mirzakencie
Sąsiad Abdikarimowa, Aktaj Dałachanow, dodaje: – W tamtych czasach (…) był głód. Chociaż byłem mały, dobrze pamiętam, kiedy przyjechali zesłańcy. Do każdego domu przyprowadzano po 2, 3 osoby. Jako dzieci bawiliśmy się na podwórku. Nie odróżnialiśmy się zbytnio od Polaków, Rosjan czy Karaczajów. Odwiedzaliśmy się nawzajem.

Przyjaźń

To "odwiedzanie się" uratowało życie młodemu Walentemu Jabłońskiemu, który nabawił się ostrej infekcji przewodu pokarmowego, co było losem wielu deportowanych. Klimat, warunki sanitarne i przede wszystkim woda – pełna bakterii, ale pita, bo nie było innej – okazywały się zabójcze dla Polaków. I w 1942 r., gdy stacjonowała tu armia Andersa, i dziesięć lat później. Kiedy młody Jabłoński leżał umierający przed sowchozowym chlewem, gdzie mieszkali Jabłońscy (powietrze na zewnątrz było zdrowsze niż w budynku), zaczął do niego przychodzić miejscowy chłopak. To był Tassybaj Abdikarimow. Przynosił mu herbatę, ajran, kumys i chleb. Walenty – który, jak mówił potem, był wtedy "trzy ćwierci do śmierci" – zaczął powoli dochodzić do siebie.

Walenty pochował tu dwie siostry, brata i ojca. Po latach jego siostrzeniec odnajdzie zapomniany cmentarzyk przy polu bawełnianym, gdzie pochowana jest rodzina Jabłońskich, a także wielu innych Polaków oraz Greków.

Młodzieńcy zaprzyjaźnili się. Tassybaja fascynował aparat Walentego i nocne sesje wywoływania zdjęć pod kocem. Ten drugi został felczerem, do czego przydały mu się studia medyczne. W ten sposób uniknął morderczej pracy w słońcu na polach bawełny, a po aułach miał kto jeździć i robić zastrzyki. Pamięć o "doktorze Walentinie" przetrwała do dziś: jego nazwisko widnieje na tablicy pamiątkowej ku czci bohaterów wielkiej wojny ojczyźnianej w Mirzakencie. "Doktor Walentin" objeżdżał na rowerze odległe auły, pomagał ludziom, poznał jak mało kto miejscową kulturę, ale też wyrobił sobie kontakty. Dzięki nim załatwił siostrze studia (zginęła w wypadku samochodowym, jadąc na uczelnię), a Tassybaja zaciągnął do Instytutu Melioracji i Uprawy Bawełny w Taszkencie. "Ucz się – powiedział mu wtedy. – Będzie ci łatwiej w życiu".

Zesłali ich na wsiegda, Dlatego Walenty nie spisywał tego wszystkiego, co widział i przeżył. Ale od 1955 r. do deportowanych zaczynają docierać wieści o skrywanej przez władze sowieckie „amnestii” sprzed dwóch lat. Zgodnie z nią, a także na mocy porozumienia między rządem PRL a ZSRR, o prawo stałego pobytu na terenie Polski mogli się starać obywatele polscy sprzed 1 września 1939 r., którzy mieli imienne zaproszenie obywatela polskiego zapewniającego mieszkanie i środki utrzymania. Jabłońskim udaje się je zdobyć od znajomych mieszkających w Gorzowie Wielkopolskim i 1 września 1956 r. zostali wykreśleni z ewidencji specpieresieleńców.

Wyjechali w nocy, nie mówiąc nikomu. Nie chcieli, by ktokolwiek miał problemy. Dzięki kolejnym łapówkom udało im się dotrzeć do Brześcia. Najpierw skierowali się do Gorzowa Wielkopolskiego, a następnie do Białegostoku. To przecież znacznie bliżej Grodzieńszczyzny. Trudno powiedzieć, ilu dokładnie przyjechało wtedy takich repatriantów. Do 1956 r. na wniosek deportowanych zwolniono 164 rodziny, dokładnie 367 osób. Poza tym zwalniano inwalidów, kombatantów, weteranów, nauczycieli. Wiele osób pozostało w ZSRR.

Jerzy Rohoziński - doktor nauk humanistycznych, historyk, antropolog kultury, adiunkt w Instytucie Pileckiego, interesuje się historią społeczno-religijną Rosji carskiej i ZSRR. Autor książek Święci, biczownicy i czerwoni chanowie. Przemiany religijności muzułmańskiej w radzieckim i poradzieckim Azerbejdżanie; Bawełna, samowary i Sartowie. Muzułmańskie okrainy carskiej Rosji 1795–1916; Gruzja. Początki państw; Narodziny globalnego dżihadu oraz Najpiękniejszy klejnot w carskiej koronie. Gruzja pod panowaniem rosyjskim 1801–1917.
88-letni Walenty Jabłoński, zasłużony lekarz i działacz miejscowego oddziału Związku Sybiraków, mieszka w Białymstoku do dziś. Gdy w 2012 r. spotkał w Szymkencie Tassybaja Abdikarimowa, przepłakali w hotelu całą noc. Zobaczyli się jeszcze raz, w ambasadzie Kazachstanu, tuż przed ceremonią wręczenia medalu Virtus et Fraternitas przez Prezydenta 19 czerwca 2019 r.

17 grudnia 2020 r. Tassybaj Abdikarimow zmarł. Historię jego i Walentego Jabłońskiego będzie opowiadać film dokumentalny Trzy ćwierci do śmierci, który – mam nadzieję – polscy widzowie będą mogli zobaczyć w 2021 roku.