Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Rosja / 01.01.2023
Nikodem Szczygłowski

"Opozycyjni Rosjanie" tęsknią za wielkością. Przeszkadza im tylko Putin

W kontekście dyskusji o sytuacji rosyjskiej „opozycyjnej” telewizji Dożd’ na Łotwie i pozbawienia jej licencji warto zastanowić się nad zasadniczym problemem tej stacji i jej działalności w Rydze. Podobnie jak nad problemem z dowolnym innym „opozycyjnym” projektem medialnym, tworzonym za granicą Federacji Rosyjskiej przez jej obywateli. One od samego początku są skazane na porażkę.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

Otóż podstawowy problem tych mediów nie polega na tym, że ich dziennikarz powiedział coś w eterze lub nie powiedział, przez pomyłkę lub nie, pokazał na antenie mapę Rosji z Krymem lub bez, czy też czy kierownictwo stacji stawiło się na posiedzenie łotewskiej Krajowej Komisji Regulacji Radiofonii i Telewizji bez tłumacza, oczekując, że z ich powodu będzie mogło się odbywać po rosyjsku (co, nawet gdyby członkowie Komisji pełni byli najlepszych chęci i wszyscy rosyjski znali, jest wbrew prawu Republiki Łotewskiej). Największym problemem jest to, że ten projekt od początku był porażką. Dlaczego? Przede wszystkim z powodu kompletnej rozbieżności interesów.

W rozmowie ukraińskiego dziennikarza Witalija Portnikowa z literaturoznawcą Oleksandrem Bojczenkiem natknąłem się na cytat z uważanego w Rosji za wielkiego reformatora Piotra Stołypina: „Wy potrzebujecie wielkich wstrząsów – my zaś potrzebujemy wielkiej Rosji”. To słynne zdanie zostało wypowiedziane na posiedzeniu rosyjskiej Dumy 10 maja 1907 roku. Znamienne, że chociaż dyskusja ogólnie rzecz biorąc toczyła się wokół reformy rolnej, Stołypin jako jedną z podstawowych przeszkód w jej realizacji widział „kwestię polską”.
Pomnik Aleksandra Puszkina w metrze petersburskim (Shutterstock)

Język polski na przeszkodzie ku realizacji zadań historycznych Rosji

Posłowie z tzw. Koła Polskiego w Dumie nie wyróżniali się wcale jakimś wyjątkowym radykalizmem, jednym z najważniejszych ich postulatów był wymóg przywrócenia powszechnego szkolnictwa w języku polskim na terenie Kraju Nadwiślańskiego – czyli tego, co zostało po tzw. Kongresowym Królestwie Polskim, powstałym po Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku, kiedy rosyjski car zobowiązał się do przrestrzegania jego autonomii. Rosyjskie represje, które spadły na Polaków po krwawo stłumionych powstaniach 1830 i 1863 roku, pozbawiły ich nie tylko oświaty i nauki w rodzimym języku, ale nawet prawa do nazwy swojej ojczyzny.

„Oto panowie, są te lekcje historii, które, jak sądzę, wystarczająco dobitnie pokazują, iż takie państwo jak Rosja nie może i wręcz nie ma prawa bezkarnie odmawiać sobie w realizacji swoich zadań historycznych. […] Rzeczywiście, z ciekawością należałoby prześledzić, w jaki sposób reagowały wpływowe polskie środowiska w Zachodniej Rosji [czyli w Polsce – przyp. N.S.] na te wielkie wstrząsy, które przeżyła Rosja w roku 1905 i kolejnych latach. […] Ludności polskiej stworzono możliwość do współdziałania z nami, tak, żeby noga w nogę kroczyli wspólnie z Rosjanami drogą kultury, w spokojnym nurcie państwowości. W jaki natomiast sposób skorzystała z tej możliwości polska inteligencja? Otóż tak samo, jak wcześniej: wyjątkowo mocnym wzrostem wrogości wobec wszystkiego, co rosyjskie. Stało się to, co miało się stać: za każdym razem, kiedy w kraju słabnie rosyjska siła twórcza, wzmacnia się i wysuwa się do przodu siła polska”.

Na drodze ku modernizacji Rosji (której wielkim zwolennikiem był Stołypin) należało zatem stłumić wszelkie popędy kulturowe Polaków, które stanowiły nic innego, jak „wzrost wrogości wobec wszystkiego, co rosyjskie”. Brzmi znajomo, niepraważ? „Rusofobia” jest jednym z ulubionych frazesów, rodzajem osobliwego słowa wytrychu, tak chętnie powtarzanego dziś zarówno przez reżimowe, jak opozycyjne media w Rosji. Właśnie oskarżenia o „wrogość wobec wszystkiego, co rosyjskie” padają również dziś pod adresem władz i społeczeństwa łotewskiego w kontekście cofnięcia licencji wyżej wspomnianej telewizji.

Niedawno brałem udział w seminarium dla tłumaczy w jednym z oddalonych w miarę bezpiecznie od granic Rosji krajów europejskich. Jedna z uczestniczek, która przyjechała z Rosji i użalała się nad tym, jak skomplikowana była jej podróż ze względu na niezrozumiały z jej punktu widzenia i wręcz absurdalny zakaz lotów z Rosji do Unii Europejskiej (zaznaczając jednocześnie, że jest „przeciwna wojnie”) na jednym z zajęć wspomniała o „wielkości” talentu Puszkina w porównaniu, powiedzmy, z takim Adamem Mickiewiczem. Rosjanka (która ma wykształcenie akademickie) powiedziała to zupełnie szczerze, najwyraźniej nie zdając nawet sobie sprawy, że w jej słowach było w ogóle coś niestosownego. Przecież to „oczywiste”, że istnieją „duże” i „małe” kultury, języki, a co za tym idzie – też „duże” i „małe” poezje i literatury. Jak przykładowo „małą” jest w jej oczach literatura i poezja kraju, w którym wszyscy gościliśmy.

Odnośnie do „wielkości” Puszkina, warto wspomnieć chociażby taką jego wypowiedź:

„Rosja długo była niemal zupełnie oderwana od losów Europy. Jej rozległe równiny pochłonęły niezliczone rzesze Mongołów i zatrzymały ich niszczycielski pochód. Barbarzyńcy nie ważyli się zostawić u siebie na tyłach zniewoloną Ruś i powrócili w stepy swojego Wschodu. Chrześcijańskie oświecenie zostało więc uratowane przez zmasakrowaną i umierającą Rosję, a bynajmniej nie Polskę, jak twierdziły europejskie magazyny. Lecz Europa w stosunku do Rosji zawsze pozostawała tak samo ignorancka, jak niewdzięczna”.

Wielka poeta rosyjski nie ukrywał nigdy swojego wrogiego stosunku wobec Polaków, dając temu wyraz chociażby poprzez propagandowy poemat Do oszczerców Rosji, w którym jednoznacznie ujął przekaz do mieszkańców Europy Zachodniej, ukazując swój stosunek do polsko-litewskiego powstania 1830 roku wraz z radą, aby nie mieszać się w wewnętrzne sprawy Rosji, których i tak przecież rzekomo nie rozumieją: „Cóż rozgniewało was? Zamieszki na Litwie? Zostawcie: to spór Słowian między sobą”. Puszkin z pewnością nie uważał się za ignoranta, choć nie do końca chyba wiedział, które ludy imperium carów należą do słowiańskiej grupy językowej i etnicznej, a które nie. Zresztą w kontekście wielkości Rosji nie miało to dla niego najwyraźniej żadnego znaczenia.

„Jeśli chcesz usłyszeć głupotę, zapytaj obcokrajowca, co sądzi o Rosji” – pisał w jednym ze swoich listów.

Stąd będziemy zagrażać Szwedom

Od czasów Puszkina, który jest uważany za twórcę literackiego języka rosyjskiego i podwalin wielkiej literatury rosyjskiej, hasło „potrzebujemy wielkiej Rosji” było i jest istotą rosyjskiej idei narodowej, która nadal leży u podstaw wszystkich wizji przyszłości tego kraju, a także wizji roli Rosji również dziś. Wszystkie te wizje zawsze były – i nadal są – realizowane naszym kosztem. Naszym – czyli wszystkich narodów, których dotyczyły „wielkie wstrząsy”, które w bezpośredni sposób korelowały z dążeniem Rosji do „wielkości”.

Kolejny wielki myśliciel rosyjski Piotr Czaadajew uważał, że „Rosja, jeśli tylko uświadomi sobie swoje przeznaczenie, powinna wziąć na siebie pełnię inicjatywy związanej z realizacją wielkich pomysłów, gdyż nie posiada ona w sobie skłonności, pasji, pomysłów i interesów Europy”.

Z jednej strony Rosjanie lubią zatem powtarzać światu, że są nieodłączną częścią kultury światowej, oraz wskazywać na swoje „nierozerwalne związki” z kulturą europejską – a z drugiej wykazują nieskrywane tendencje do okazywania wyraźnej pogardy do tej (rzekomo przecież „wspólnej”) kultury, podkreślają swoją odrębność i „wyższość” kulturową, a już w szczególności do sąsiadających z nimi „małych” narodów europejskich. Na wszelkie zarzuty wobec siebie mają natomiast gotową odpowiedź – „Rosji rozumem nie da się ogarnąć”, w domyśle: „jesteście po prostu zbyt głupi, aby nas zrozumieć” w wersji podstawowej oraz „jesteście zbyt przyziemni i brakuje wam odpowiedniego uduchowienia, aby ogarnąć to, co szkiełko i oko nie są w stanie pojąć” w wersji nieco bardziej wyrafinowanej.

Mając to wszystko na uwadze, staje się jaśniejsze, dlaczego antyreżimowa telewizja z Rosji wybrała właśnie Rygę na swoją siedzibę. Był to rodzaj popisu – oto jesteśmy tam, gdzie właściwie powinniśmy być, tam, gdzie słowo rosyjskie i myśl rosyjska są wciąż „żywe”, albowiem jest to część „naszego”, rosyjskiego świata. Jak pisał Aleksander Puszkin o nowo założonym na podbitych ziemiach nad Bałtykiem Petersburgu, „stąd będziemy zagrażać Szwedom”.
(Shutterstock)

Innymi słowy, dzisiejsza bezpieczna pod parasolem NATO i relatywnie zamożna w ramach UE Łotwa w ich wizjach i wyobrażeniach to po prostu nic innego, jak rodzaj alternatywnej Rosji. W mniemaniu „opozycyjnych” Rosjan to kraj, którego egzystencję tłumaczy miara ich potrzeb, mający tylko jedno zadanie – służyć ich wizji „nowej Rosji lepszej przyszłości” (to frazes często słyszany w telewizji Dożd’). Bez Putina u władzy, ale też bez refleksji nad swoją rolą w świecie. Niestety, nie jest to nowe zjawisko w historii rosyjskiej idei. Dość łatwo się o tym przekonać, odwołując się ponownie do „wielkiej literatury rosyjskiej”. Wystarczy wspomnieć w tym kontekście chociażby Wyspę Krym Wasilija Aksionowa. To powieść z 1979 roku, opublikowana po emigracji autora z ZSRR do Stanów Zjednoczonych dwa lata później. Stanowi rodzaj alternatywnej historii i geografii, której głównym założeniem jest to, że półwysep Krym stanowi pełnoprawną wyspę. Ten szczegół odgrywa ważną rolę w historii wojny domowej w Rosji: wyspa Krym zostaje przyrównana do prawdziwej wyspy Tajwan, co jest – zdaniem autora – całkiem udanym doświadczeniem konfrontacji alternatywnych wobec siebie systemów politycznych i gospodarczych w ramach jednego narodu.

Znamienne jest też to, że do czasu inwazji na Ukrainę 24 lutego Kijów, a w szerszym kontekście też cała Ukraina, odgrywał dla wielu „opozycyjnych” Rosjan rolę właśnie takiej alternatywnej Rosji. A teraz do tej roli nadają się oprócz Rygi także Tbilisi, Ałmaty, Tallinn, Wilno, od biedy Helsinki i – czemu nie – także Warszawa czy Kraków. Wszędzie tam, gdzie mogą działać w pobliżu Rosjan i zgromadzić wokół siebie masę krytyczną osób rosyjskojęzycznych, gotowych do wspólnego działania i pragnących odbierać świat wyłącznie przez pryzmat swojego języka. Właśnie takich ludzi TV Dożd’ szukała też na Łotwie – i z pewnością też znalazła.

Rosji nie można włożyć do kapelusza

Sto lat temu Michaił Bułhakow, również gorący zwolennik alternatywnej Rosji (czyli innej niż ówczesna Rosja bolszewicka), bardzo trafnie ujął zjawisko osobliwie wyrażanego imperializmu w powieści Biała gwardia. W jednym z rozdziałów opisuje ucieczkę „białych” Rosjan do Kijowa (zwanego w tekście Miastem) zimą, wiosną i latem 1918 roku. Uciekali przed bolszewikami z Moskwy i Petersburga na niepodległą wówczas Ukrainę, gdzie tworzyło się państwo ukraińskie pod przywództwem hetmana Pawła Skoropadskiego – z alternatywną koncepcją Centralnej Rady na czele z tzw. Dyrektoriatem, utożsamianym przeważnie z postacią Symona Petlury.

Sam Bułhakow nigdy nie wyemigrował na Zachód, z utęsknieniem wyczekując „nowej Rosji” w Kijowie, gdzie z zupełnym niezrozumieniem i złośliwością obserwował próby Ukraińców stworzenia własnej państwowości. „Rosji nie można włożyć do kapelusza” – odpowiedział kiedyś na pytanie o możliwej emigracji. Uznawany za czołową postać obecnej rosyjskiej opozycji Aleksiej Nawalny w wywiadzie dla radia Echo Moskwy kilka miesięcy po aneksji Krymu przez Rosję, zapytany wprost przez prezentera, do kogo należy półwysep, odpowiedział: „Krym należy do ludzi, którzy mieszkają na Krymie” i dodał: „Krym pozostanie częścią Rosji i nigdy więcej nie będzie częścią Ukrainy w przewidywalnej przyszłości”. Pod koniec rozmowy Nawalny dodał zdanie, które jest często cytowane jako wyznacznik jego postawy wobec kwestii krymskiej: „Czyżby Krym był kanapką z kiełbasą, którą można przekazywać wte i wewte?”.
Limitrof (od łac. Limitrophus, „przygraniczny”) to używane przez Rosjan zbiorowe określenie państw powstałych po 1917 roku na terytorium wchodzącym wcześniej (przynajmniej częściowo) w skład Imperium Rosyjskiego. Termin wszedł w użycie pod koniec I wojny światowej, zgodnie z definicją Małej Encyklopedii Radzieckiej określano nim lekceważąco „państwa powstałe z obrzeży dawnej Rosji carskiej, głównie z prowincji zachodnich (Estonia, Łotwa, Litwa, Finlandia, częściowo Polska i Rumunia)”.

Opisana przez Bułhakowa Ukraina sprzed stu lat była alternatywną czy wręcz tymczasową – do czasu upadku lub pokonania bolszewickiego reżimu w Moskwie – Rosją w oczach większości kulturalnych i opozycyjnych wobec reżimu bolszewików Rosjan. Opisana przez autora nienawiść do bolszewików w żaden sposób nie korelowała z postrzeganiem zachodzących dookoła zmian geopolitycznych. Zmiany, które dotknęły całą naszą część Europy – wspomnianą w tekście niepodległą, „niespokojną” Polskę, powstające państwa bałtyckie, Finlandię i Ukrainę – kraje, dla których Rosjanie ukuli nawet specjalne pejoratywne określenie – „limitrofy”.

Paradoksalnie Bułhakow miał rację, pisząc, że taka ucieczka Rosjan i tworzenie alternatywnych Rosji w innych krajach nie powtórzy się już więcej w XX wieku. Jednak w XXI wieku, niemal dokładnie sto lat po wydarzeniach opisanych przez Bułhakowa, zdarzyło się ponownie. To właśnie dzieje się wciąż na naszych oczach, a perypetie rosyjskiej opozycyjnej telewizji w Rydze są doskonałym tego przykładem.

„I tak zimą 1918 roku Miasto żyło dziwnym, nienaturalnym życiem, które prawdopodobnie się już nie powtórzy w XX wieku. Wszystkie mieszkania za kamiennymi murami były przepełnione. Ich długoletni właściwi mieszkańcy coraz bardziej kulili się i cisnęli w kąt, chcąc nie chcąc wpuszczając do siebie coraz to kolejnych, nowych przybyszów, którzy wciąż przybywali do Miasta. To właśnie oni przekraczali ten strzelisty most, za którym widniały te tajemnicze niebieskawe smugi dymu. Uciekali więc siwowłosi bankierzy i ich żony, uciekali utalentowani biznesmeni, którzy w Moskwie zostawiali zaufanych asystentów, odpowiednio poinstruowanych, aby nie tracili kontaktu z tym nowym światem, który powstawał w Moskiewskim carstwie, właściciele ziemscy, którzy opuścili swoje domy pod opiekę zaufanych totumfackich, przemysłowcy, kupcy, prawnicy, osoby publiczne. Uciekali dziennikarze, moskiewscy i peterburscy, skorumpowani, chciwi, tchórzliwi. […]

Natychmiast pojawiły się nowe gazety, a najlepsze pióra w Rosji zaczęły w nich pisać felietony i w tych felietonach zaczęli wieszać psy na bolszewikach. […]

Wysyłano listy przez ten jedyny lufcik, przez niespokojną Polskę (nawiasem mówiąc, nikt do diabła pojęcia nie miał, co się tam dzieje i cóż to za kraj taki nowy – Polska), wysyłano do Niemiec, do tego wielkiego kraju prawych Teutonów, prosząc o wizy, przelewając pieniądze, przeczuwając, że mogą być zmuszeni do dalszej ucieczki, aby iść dalej i dalej, aż do miejsca, gdzie w żadnym wypadku nie dosięgnie ich straszny odgłos walk i chromot bolszewickich pułków bojowych. Marzyli o Francji, o Paryżu i tęsknili na samą myśl, że dostać się tam jest bardzo trudno, wręcz niemożliwe”.

Czy pragniemy demokratycznej Rosji?

Wróćmy do XXI wieku. Ostatnio coraz częściej pojawia się pytanie, czy my (tzn. „kolektywny Zachód”, określenie tak chętnie używane przez reżimową propagandę rosyjską) pragniemy demokratycznej Rosji, czy też nie. A skoro pragniemy, naszym obowiązkiem jest wspierać i pomagać tym Rosjanom, którzy też podobno pragną tego samego. Przecież to proste, prawda?

Owszem. Jednak tylko pozornie, gdyż odpowiedź na to pytanie wymaga od nas wiedzy o tym, czego tak naprawdę pragną ci Rosjanie, którzy chcą demokratycznej Rosji, i czego od oczekują w związku z tym od nas?
Krótka odpowiedź znowu jest prosta: chcą Rosji bez Putina. Jednak ci, którzy tego chcą, w większości oczekują, aby ich kraj był ponownie zasadniczo taki, jakim był przed 24 lutego 2022 roku i międzynarodową izolacją, która nastąpiła w jej wyniku – przede wszystkim jednak by nie został zmuszony do poważnej rewizji swojej roli w świecie i do przemyślenia swoich relacji z innymi narodami i państwami.

Rosja bez Putina w relacjach z resztą świata zgodnie z tą koncepcją ma po prostu automatycznie powrócić do modelu business as usual. Odpowiednio do utartego wcześniej schematu typu „My dajemy wam węglowodory i dostęp do naszego chłonnego rynku (no, i trochę naszej «wielkiej kultury»), a wy dajecie nam wizy i bezpośrednie loty do Paryża, Nowego Jorku i Londynu, dostęp do nowoczesnych technologii i uznanie tego, że jesteśmy równi, a nawet nieco «równiejsi». Wielkość przecież zobowiązuje – «potrzebujemy wielkiej Rosji», pamiętacie?”.

„Opozycyjni Rosjanie” oczekują właściwie trzech rzeczy: 1) dostępu do źródeł finansowania ich koncepcji (mówi się już o „planie Marshalla” dla „nowej” Rosji"); 2) możliwości nieograniczonej „przestrzeni życiowej” dla języka rosyjskiego wszędzie tam, gdzie Rosjanie tego pragną i potrzebują (każde inne rozwiązanie jest przejawem „rusofobii”); 3) tu posłużę się kolejnym cytatem, tym razem z filozofa Nikołaja Bierdiajewa: „negowanie Rosji w imię człowieczeństwa jest okradaniem ludzkości”. To zdanie doskonale współbrzmi z obecną narracją o „obronie wielkiej kultury rosyjskiej” w obliczu licznych ataków spowodowanych „rusofobią”, przykładowo rzekomego „barbarzyństwa”, którego dopuścili się Ukraińcy, demontując w Odessie pomniki cesarzowej Katarzyny II i generała Aleksandra Suworowa. Ten ostatni oprócz kolonizacji Ukrainy zasłynął m.in. również z powodu rzezi warszawskiej Pragi w listopadzie 1794, ale zdaniem wielu oburzonych Rosjan, tu chodzi wyłącznie o zjawisko cancel culture. Czyli: uznajcie naszą kulturową wielkość i nie próbujcie nas pouczać, gdyż z założenia i tak nas nie rozumiecie.

Dlatego też odpowiedź na pytanie, czy pragniemy demokratycznej Rosji, jest bezpośrednio związana z odpowiedzią na pytanie, czy zgadzamy się na realizację takiej właśnie wizji nowej Rosji w sposób, jakiego oczekują sami zainteresowani. Innymi słowy, czy zaakceptowalibyśmy rolę, jaką nam z góry wyznaczyli adepci tej koncepcji jako nowym limitrofom XXI wieku.
Nikodem Szczygłowski - podróżnik, pisarz, eseista, reporter. Absolwent Archeologii śródziemnomorskiej Uniwersytetu Łódzkiego i CEMI - Central European Management Institute w Pradze. Biegle włada językiem litewskim i słoweńskim, znawca kultury słoweńskiej. Laureat nagrody za osiągnięcia w publicystyce Ministerstwa Kultury Republiki Litewskiej (2020).

Więcej artykukłów Nikodema Szczygłowskiego

Znamienne jest, że hasło rzucone kiedyś przez Stołypina («Вамъ нужны великія потрясенія, – намъ нужна великая Россія» – oryginalna pisownia przedrewolucyjna) zostało wyryte na jego pomniku, który został odsłonięty 6 września 1913 roku nie gdzie indziej, a w Kijowie, na ówczesnym placu Dumskim. Pomnik został zburzony podczas rewolucji cztery lata później, z kolei plac, na którym stał, dziś nosi nazwę Majdanu Niepodległości i był świadkiem dwóch rewolucji ukraińskich: Pomarańczowej z 2004 roku oraz Godności lat 2013–2014.

Wielkie wstrząsy wciąż trwają, dopóki żywa jest idea „wielkiej Rosji”.