Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 12.09.2024
Jarosław Kociszewski
„Stare, doświadczone i niekochające się małżeństwo”. Relacja Łukaszenki i Putina jest skomplikowana
„Stare, doświadczone i niekochające się małżeństwo.” W ten sposób dr Agnieszka Bryc, politolożka z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, opisuje relacje pomiędzy Aleksandrem Łukaszenką – białoruskim dyktatorem, który w 2020 r. pozostał u władzy po sfałszowanych wyborach prezydenckich – a prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Wyjaśnia, na czym, jej zdaniem, polega ta burzliwa relacja.
(Wiki Commons)
Posłuchaj podcastu: Łukaszenka i Putin. Stare, nie kochające się małżeństwo
Oznacza to, że obie strony wiedzą, że są na siebie skazane, mają wielkie i wieloletnie kredyty oraz trudną sytuację na zewnątrz i nie mają na kim polegać. Dlatego muszą polegać na sobie, choć nie ma między nimi chemii. Jest za to dużo złej krwi, całkiem spore ego jednego i drugiego, ale także dużo doświadczenia w manipulowaniu sobą nawzajem i w zabieganiu o swoje interesy. W konsekwencji relacje między prezydentem Putinem a Aleksandrem Łukaszenką na pierwszy rzut oka bywają gorące, pełne objęć i nawet bukietów kwiatów, ale za tym idą naprawdę bardzo cyniczne interesy i egoistyczna, jednostronna obrona swoich spraw oraz próba wywierania presji na drugą stronę. Pamiętajmy przy tym, że nawet w sytuacji, gdy prezydent Putin i Rosja są wielokrotnie silniejsze, to Łukaszenka jest skazany na porażkę. On jest naprawdę wytrawnym, długofalowym graczem i nawet jeżeli wydaje się, że stracił punkty, to jest w stanie je powolutku odrabiać.
To w takim razie opiszmy te interesy. Najpierw wyjaśnijmy, dlaczego i w jaki sposób Putinowi zależy na Łukaszence?
Angażując się w wojnę, Putin zdecydował się na krok, który jest absolutnie radykalny i wiele kosztuje jego państwo: od izolacji międzynarodowej i odcięcia się od Zachodu po uzależnienie od Chin i przestawienie gospodarki na tory wojenne. W praktyce oznacza to bardzo głębokie osłabienie gospodarcze Rosji i – tym samym – uzależnienie się od Chin. W tych trudnych warunkach Putin desperacko potrzebuje sojuszników, tyle że sojuszników mogą mieć państwa zachodnie, bo te traktują się po partnersku. Tymczasem Putin, mówiąc o sojusznikach, ma na myśli klientów, którzy są tak uzależnieni od Rosji, że nie mają innego wyjścia, niż z nią współpracować. Taka jest relacja między Putinem a Łukaszenką. Putin potrzebuje kogoś, a konkretnie przywódcy, który tak jak Łukaszenka, po 2020 r., czyli po tych wielkich protestach po sfałszowanych wyborach, dość skutecznie spalił całkiem imponującą liczbę mostów w relacjach z Zachodem. Nawet jeżeli nie spalił wszystkich mostów, to skazał się znacznie bardziej na relacje z Putinem i stał się dla niego dosyć użytecznym narzędziem, służącym na przykład do skutecznego omijania sankcji nałożonych przez Zachód na Rosję. Białoruś wielokrotnie sprawdzała się w roli doskonałego kanału tak zwanego importu równoległego, co jest bezcenne dla gospodarki rosyjskiej.
Obok gospodarki jest też kwestia militarna, czyli Białoruś jako wysunięty przyczółek wojskowy, który jest tak bardzo uzależniony i podatny na presję Rosji, że de facto stał się częścią rosyjskiego systemu militarnego. To znaczy, nawet jeśli nam się wydaje, że graniczymy z Białorusią, to w rzeczywistości graniczymy z Rosją, bo choć wprawdzie oficjalnie i formalnie Białoruś jest w pełni suwerenna, to jednak niezależna już nie jest. Białoruś jest zbrojnym ramieniem Rosji, wykorzystywanym na przykład przeciwko Ukrainie. Przecież w interesie Putina leży, żeby Białoruś stanowiła zaplecze militarne tej wojny, nawet jeżeli bezpośrednio nie angażuje się w walki.
Łukaszenka zgodził się na taki układ. On sprytnie manewruje i nie daje się wciągnąć bezpośrednio w wojnę, ale udostępnia swoje terytorium siłom rosyjskim, pozwala z tego terytorium atakować Ukrainę, a tym samym naraża się na to, że w świetle prawa międzynarodowego jest tak samo współwinny wojnie jak Putin, czyli jest współagresorem i współsprawcą zbrodni wojennej.
Patrząc na kwestie militarne, ważny jest także element odstraszania Zachodu. W marcu 2023 r. prezydent Putin potwierdził, a później zrobił to także Łukaszenka, że przetransportowano na Białoruś taktyczną broń jądrową w celu odstraszania państw zachodnich od przyjęcia bardziej konfrontacyjnej postawy wobec Rosji. Krótko mówiąc, Białoruś jest pod militarnym względem buforem, a jednocześnie zapleczem wojny.
Skoro mówimy o małżeństwie, w którym nie ma miłości, tylko każda ze stron realizuje swoje interesy, to jak wyglądają interesy Łukaszenki w stosunku do Putina?
Moim zdaniem to jest interes doraźny, bo Łukaszenka nie ma w zasadzie innego, gdyż tak pokierował swoją polityką i dzisiaj płaci za błędy z poprzednich lat. On faktycznie, pomimo naprawdę wyjątkowych zdolności politycznych i dyplomatycznych, jest dyktatorem posiadającym doświadczenie, ale także talent w utrzymywaniu się przy władzy. Zwykle pozostanie u władzy zapewniał sobie, balansując między Rosją a Zachodem i traktując Zachód jako wentyl bezpieczeństwa, który pozwalał powstrzymywać zapędy integracyjne (czytaj: imperialne) Putina. Po 2020 r. te zapędy Putina jeszcze się wzmogły, bo Putin jest w trudniejszej sytuacji, ale odcinając się od Zachodu, Łukaszenka ograniczył możliwości manewru. Krótko mówiąc, zdał się siłą rzeczy na Moskwę.
Białoruś ma jeszcze jedną możliwość zabezpieczenia się przed potęgą rosyjską. Nie jest to zbliżenie czy otwarcie na Zachód, tylko współpraca z „protektorem twojego protektora”, a więc z Chinami. Widać, że po spaleniu mostów zachodnich Łukaszenka znowu inwestuje w powiązania i relacje z Chinami, próbując uniezależniać się od Putina, poprawiając relacje z Pekinem i stając się państwem użytecznym w obliczu rosnącej potęgi Chin.
Co ma do zaoferowania? Po co Pekinowi Łukaszenka i Białoruś, która jest izolowana i problematyczna? Czy taka relacja z perspektywy Chin nie niesie więcej ryzyka niż korzyści?
To prawda, ale pamiętajmy, że w pakiecie białoruskim są pewne atuty. Po pierwsze, lokalizacja pomiędzy Rosją a Europą, czyli łącznik terytorialny. Po drugie, jest to państwo i gospodarka doświadczona w funkcjonowaniu w trudnych warunkach, a Chiny też mają problemy z adwersarzem amerykańskim, ale też zachodnim. Zdolności czy doświadczenia białoruskie są tutaj przydatne, bo to państwo, które jest w stanie wspierać mechanizmy obchodzące reżimy sankcyjne Zachodu. Co więcej, jakby nie było, to także państwo, które zawsze brylowało w eksporcie, na przykład nawozów i nie tylko, więc na pewno nie jest to partner fantastyczny, ale partner, którego można wyeksploatować.
Co więcej, z perspektywy Pekinu Białoruś jest sojusznikiem niezbędnym dla Putina, więc jeżeli Pekin chciałby uderzyć w Rosję, to jest w stanie pozbawić Rosję jej sojuszników, a Chiny doskonale potrafią to robić. Jest to gra interesów, gra polityczna, dyplomatyczna i Łukaszenka dobrze ją czuje, bo wie, że zapłaci cenę za tę relację, ale w zamian za to, doraźnie, zyska możliwość zmiękczania do pewnego stopnia opresyjnej, imperialnej pałki rosyjskiej, używanej przez Kreml w ramach polityki kija i marchewki.
Patrząc na obecne działania Łukaszenki, gromadzenie wojsk na granicy z Ukrainą w obliczu ofensywy Kijowa w obwodzie kurskim, jak czytać jego ruchy militarne?
Dr Agnieszka Bryc - adiunktka na Wydziale Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie UMK w Toruniu. Była członkini Rady Ośrodka Studiów Wschodnich. Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej aktywności Rosji.
Z przeszłości wiemy, że z jednej strony Łukaszenka musi utrzymać spokój ducha prezydenta Putina i demonstrować pewną gotowość partycypacji i udzielania pomocy Rosji, ale z drugiej strony wykorzystuje tę demonstrację militarną, by pokazać, że jego wojska do niczego się nie nadają. Pokazuje, że to nie jest armia, która mogłaby wspomóc wojska rosyjskie na froncie ukraińskim i oczywiście, że może użyczać terytorium, ale za tym nie idzie gotowość Łukaszenki do bezpośredniego przyłączenia się do wojny.
W polityce Łukaszenki zwykle jest dużo gestów, wiele symboliki, a przy okazji tych gestów militarnych widzimy demonstrację gotowości przy równoczesnym braku przydatności w roli rosyjskiego ramienia zbrojnego przeciwko Ukrainie. Widzimy też, że Łukaszenka wykonuje gesty, których wcześniej nie wykonywał w kierunku Zachodu. Białoruś wzięła udział w wymianie szpiegów i więźniów, Mińsk wprowadził bardzo rzadko spotykaną amnestię i zwolnił pewną grupę więźniów politycznych. Łukaszenka znowu wysyła sygnały do Zachodu, że mógłby być mediatorem wspierającym zakończenie wojny. Natomiast Zachód ma świadomość, że byłyby to mediacje na korzyść agresora. Niemniej pamiętajmy, że Łukaszenka zaoferował i pełnił rolę mediatora, doprowadzając do porozumień mińskich po aneksji Krymu i po wojnie w Donbasie, w 2014 i 2015 r. W końcu zawsze można grać kartami, które nie zostały do końca zgrane i zbite. Dlatego zawsze można zagrać kartą promowania dialogu, porozumienia i rozwiązywania problemów drogą dyplomatyczną.
Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!
To tłumaczy, dlaczego armia białoruska jest momentami lekko półśmieszna. Pokazy rozbijania ceramiki głowami nie mają żadnego znaczenia militarnego, ale – jak rozumiem – mają zademonstrować, że Łukaszenka armię ma, nie zawaha się jej użyć, ale z przykrością konstatuje, że ona nie nadaje się do niczego, za wyjątkiem rozbijania wazonów?
Musielibyśmy zapytać się ekspertów od wojskowości, którzy naprawdę głęboko siedzą w potencjale militarnym Białorusi, ale zwykle tak to wyglądało. Pamiętajmy, że Łukaszenka zawsze miał i ma problem wynikający z tego, że służby, białoruskie KGB, są bardzo przesiąknięte powiązaniami z patronami w Moskwie, na Łubiance. Podobnie armia jest mocno zrusyfikowana. Pamiętajmy, że armia pomogła mu utrzymać władzę po sfałszowanych wyborach w 2020 r. za przyzwoleniem Moskwy. Jednocześnie, jeżeli dyktator ma nadmiernie silną armię, to musi liczyć się z konkurencją ze strony wojskowych, którzy mogą mieć ambicje dojścia do władzy albo wymiany przywódcy. Zresztą Łukaszenka także ostatnio kilkukrotnie wspominał, że gotowy jest odejść i usunąć się w cień. Mówił, że trzydzieści lat mu wystarczy, choć wiemy, że to są tylko opowieści Łukaszenki, sygnalizujące coś, czego w rzeczywistości nie ma. Białorusini też to rozumieją. On nie ma zamiaru ustąpić i to są jedynie zagrania propagandowe, medialne i wizerunkowe.
Łukaszenka wie, jak słaba jest jego armia i że zapewne nie nadaje się do klasycznych zadań bojowych, ale siła Białorusi nie leży w obszarze wojskowym, tylko w sferze służb i zdolności do operacji hybrydowych, kognitywnych i prowadzonych poniżej progu wojny. Zatem armia może być słaba, natomiast zdolności ofensywne Białorusi są spore, tylko tyle, że koncentrują się w innej domenie.
Wracając do niekochającego się starego małżeństwa Putina i Łukaszenki. Czy może zdarzyć się sytuacja, w której ono się rozpadnie?
Nie ma tam miłości i w zasadzie ono już się rozpadło. Trudno nawet mówić o prawdziwym sojuszu, choć bywa całkiem nieźle. Na przykład odwiedzając Łukaszenkę w grudniu 2022 r., ale także podczas niedawnych spotkań, Putin podkreślał, że Białoruś jest najwierniejszym z wiernych sojuszników. Warto jednak oddzielać słowa od czynów i faktów. Zatem prezydent Putin może mówić, że Łukaszenka jest wiernym sojusznikiem, a Białoruś – niezbędnym partnerem Rosji, jednak wyobrażam sobie, że Łukaszenka, gdyby miał alternatywę dla Rosji, to by z niej skorzystał. Ale to też jest trudne z uwagi na skomplikowaną rzeczywistość międzynarodową. Wydaje się, że taką alternatywą są Chiny. Zwykle tę rolę pełniły państwa Zachodu, ale obecnie nie ma o czym z nimi rozmawiać.
Okoliczności, a nie sympatia, powodują, że Łukaszenka jest skazany na Putina. Ma świadomość, że Putin, jeżeli będzie miał taką konieczność, to zrobi wszystko, żeby usunąć Łukaszenkę. Może stworzyć alternatywę dla niego, nazwać ją „opozycją prodemokratyczną”, a następnie wypromować. Łukaszenka wie, kto może mu wbić nóż w plecy. Ma tego pełną świadomość, że ten stary, niekochający małżonek w każdej chwili może ten związek uśmiercić. Krótko mówiąc, oni są na siebie skazani z uwagi na okoliczności i nie mają wyboru. Gdyby Łukaszenka wybór miał i nie spalił mostów, to mógłby bardziej otwarcie rozmawiać z Zachodem. Takiej możliwości jednak nie ma, bo musiałby coś zrobić z opozycją białoruską, na przykład pozwolić opozycjonistom wrócić do kraju i uczestniczyć w wyborach, a on na to nie pójdzie.
Z drugiej strony mamy Rosję, która naprawdę nie ma sojuszników. Rosja jest mistrzynią świata w odstraszaniu innych od wiązaniu się z nią. W odstraszaniu swoich potencjalnych partnerów. Ukraina stała się celem i ofiarą wojny. Armenia została zdradzona, a miała przecież wielki sojusz militarny z Rosją. Białoruś jest terroryzowana politycznie, szantażowana i utrzymywana w uścisku rosyjskim w sposób bezwzględny. Jest też Kazachstan, który utracił sympatię i miłość do Rosji. Widzieliśmy, jak prezydent Tokajew demonstrował na spotkaniach dyplomatycznych, że raptem przestał mówić po rosyjsku. Witał delegację rosyjską, z prezydentem Putinem i ministrem Ławrowem, w języku kazachskim, co wzbudziło szok i niedowierzenie wśród Rosjan.
Rosja jest świetna w odstraszaniu partnerów, ponieważ ona nie traktuje ich po partnersku, tylko jako klientów, których można wykorzystywać i zdradzać.
Sam sobie w ten sposób szkodzi i pozostaje w gronie tych, którzy ciągle są zdradzani i szantażowani. Białoruś do tej grupy należy, ale wydaje mi się, że kwestią czasu jest, aż Łukaszenka poczuje, że Rosja za bardzo przywiązuje czy uzależnia od siebie Białoruś i de facto ją wchłania.
Jeżeli ta polityka integracyjna stanie się bardziej ostentacyjna i zacznie ocierać się o scenariusz donbaski, to Łukaszenka zacznie zmieniać kurs. On już był przestraszony scenariuszem donbaskim w 2014 r. Wtedy pozwolił na białorutynizację kraju, wzmocnienie promocji języka białoruskiego, zaczął raptem mówić „oni Rosjanie” a nie „nasi przyjaciele”. Zagroził nawet, że jeżeli rosyjskie czołgi wjadą na Białoruś, to już tam zostaną, co znaczyło, że zostaną zniszczone.
Jarosław Kociszewski jest reporterem i publicystą, wieloletnim korespondentem polskich mediów na Bliskim Wschodzie, obecnie redaktorem naczelnym portalu new.org.pl, ekspertem Fundacji Stratpoints i producentem podcastów Free Range Productions.
W konsekwencji dalszy los tej relacji zależy od tego, jak umiejętnie Putin będzie się zachowywał, czy przegrzeje i naprawdę spróbuje kompletnie zdominować Białoruś, czy też pozostawi margines autonomii i fałszywego, ale jednak poczucia jakiejś niezależności. Klucze są w rękach Putina, natomiast jeżeli będzie zdesperowany i nie będzie miał innego wyjścia niż wykorzystać zasób białoruski w wojnie z Ukrainą, to kosztem tej decyzji będzie opór Łukaszenki przed całkowitą dominacją i wykorzystaniem Białorusi przez Rosję. I Putin musi mieć tego świadomość.
Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie'24" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 230 000 zł.
Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.