Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Transatlantyk / 06.03.2025
Marek Kozubel
Amerykański hegemon nie jest nieomylny. Europa i Ukraina nie są bezradne
Europa wychodzi z szoku po tym, jak nowa administracja w Waszyngtonie w serii wypowiedzi zaprezentowała swoje poglądy na politykę zagraniczną. Sojusz Północnoatlantycki w jego dotychczasowej formie jest zagrożony, a po scysji w Gabinecie Owalnym pozycja Ukrainy wydaje się osłabiona. Nie ma jednak sensu wpadać w rozpacz, bo Ukraina i jej europejscy sojusznicy wciąż mają wiele kart do rozegrania, a władze USA mogą się wkrótce przekonać, że otworzyły zbyt wiele frontów.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!
Opinią publiczną w Europie i USA wstrząsnęły wypowiedzi i zachowanie czołowych polityków nowej amerykańskiej administracji: prezydenta Donalda Trumpa, wiceprezydenta J.D. Vance’a oraz sekretarza obrony Pete’a Hegsetha. Amerykańscy dygnitarze skupili się na krytyce Europy, na konferencji w Monachium uprzedzili o przekierowaniu swojej uwagi na Pacyfik, grozili Unii Europejskiej wysokimi cłami oraz ingerowali w wybory w Niemczech i Rumunii.
Premier Kanady jest przez nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych konsekwentnie poniżany – Trump nazywa Justina Trudeau „gubernatorem” i sugeruje aneksję sąsiedniego kraju. Z kolei Meksykowi Hegseth grozi „interwencją wojskową” z powodu karteli narkotykowych. Nowa administracja naciska też na Ukrainę w sprawie umowy o wydobycie minerałów oraz chce wymusić na niej niekorzystne zawieszenie broni, czego ponurym finałem była transmitowana na żywo sprzeczka w Gabinecie Owalnym. W momencie, na który wiele osób zareagowało poczuciem bezsilności i przygnębieniem, okazało się jednak, że Unia Europejska, Wielka Brytania, Kanada i Ukraina mają jeszcze wiele mocnych kart do rozegrania, a amerykański hegemon nie jest wszechmocny i nieomylny.
W czym tkwi słabość polityki Trumpa
Błędem niektórych polityków i sporej części europejskiej opinii publicznej jest postrzeganie każdego amerykańskiego prezydenta jako dysponenta potęgi, któremu nie tylko nie można się oprzeć, ale także który jest w stanie wymusić każdy swój pomysł geopolityczny w każdym miejscu globu. Takie przekonanie jest często przypisywane Donaldowi Trumpowi. Powszechnie uważa się, że najlepszym wyjściem jest niepodpadanie mu oraz spełnianie wszelkich jego zachcianek. Pogląd ten jednak nie uwzględnia obiektywnych czynników, które sprawiają, że wpływ nowego prezydenta USA, jak i całego jego państwa, będzie ograniczony przez inne podmioty w polityce międzynarodowej. Do tego nowa amerykańska administracja będzie musiała zmierzyć się z licznymi problemami wewnętrznymi. Część z nich zresztą wywoła sama.
Poważnym problemem Donalda Trumpa jest jego pycha i narcyzm. Prezydent USA nie jest w stanie znieść porażki, nawet niewielkiej, odrzuca raporty i informacje sprzeczne z jego sposobem widzenia świata. Próbuje kreować alternatywną rzeczywistość. Przykładem są choćby kłamstwa na temat wysokości amerykańskiej i unijnej pomocy dla Ukrainy. Ma też zawyżone mniemanie o własnych możliwościach. Taki stan ma w Trumpie narastać szczególnie po nieudanym zamachu na jego życie, dokonanym latem w Pensylwanii podczas kampanii wyborczej. Być może naprawdę uwierzył, że jest wybrany przez Boga do dokonania wielkich czynów. Wpływ na osobowość nowego prezydenta USA ma również jego wiek i związane z nim ograniczenia fizyczne i intelektualne. Już podczas kampanii wyborczej spekulowano o jego stanie zdrowia, choć w przeciwieństwie do swoich konkurentów przeznaczał dużo czasu na sen i regenerację. Teraz jednak stoi na czele kraju klasyfikowanego jako mocarstwo, co oznacza konieczność wytężonej pracy. Prezydentowi nie pomaga otoczenie, które bardziej przypomina dwór XVIII-wiecznego władcy absolutnego. Ten dwór boi się powiedzieć, że król jest nagi – to znaczy wskazać mu jego błędy lub wyperswadować nierozsądne posunięcia. Jeszcze gorzej, gdy dworzanie są wpatrzeni w lidera bezkrytycznie.
W tym samym czasie Trump próbuje wywrócić ład międzynarodowy do góry nogami, otwierając jednocześnie wiele frontów. Od Danii wymagał oddania Grenlandii USA. Premiera Kanady nazywa gubernatorem i sugeruje, że sąsiedni kraj stanie się 51. stanem USA. Straszy sąsiadów i Unię Europejską cłami w wysokości 25 proc., podczas gdy na towary z Chin chciał wprowadzić jedynie 10 proc. Meksyk niedawno usłyszał groźbę inwazji ze strony amerykańskiego sekretarza obrony. USA na razie nie przeprowadziły żadnego podboju, a wojna na cła może odbić się czkawką samym Amerykanom. Naciski na UE i Ukrainę też nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Efekty dały na razie jedynie groźby pod adresem Panamy (chodzi o ograniczenie wpływów Chin w Kanale Panamskim) i Kolumbię (Trump oczekiwał, że kraj ten przyjmie nielegalnych imigrantów, którzy przybyli wcześniej do USA), ale trudno nazwać je spektakularnymi sukcesami na arenie międzynarodowej.
Polityka wewnętrzna i zagraniczna nowej administracji Białego Domu zaczyna coraz bardziej uderzać w amerykańską gospodarkę i w portfele przeciętnych Amerykanów. W tym także wyborców Trumpa. Groźby rozpoczęcia wojny handlowej z sąsiadami i UE już przyniosły USA straty rzędu ok. 500 mld dolarów (stan na koniec lutego). Zdaje się, że nowy prezydent nie bierze pod uwagę tego, że państwa zaatakowane cłami odpowiedzą retorsjami handlowymi. Kolejnym problemem jest wzrost cen niektórych towarów, w tym artykułów żywnościowych, szczególnie jajek, porównywanych już w Stanach żartobliwie do drogiej biżuterii. Poważne konsekwencje pociąga za sobą również wstrzymanie lub likwidacja programów socjalnych, z których korzystało wielu ubogich obywateli. A to właśnie oni stanowili liczne grono wyborców Trumpa i Republikanów, którzy obiecywali im, że od ręki rozwiążą ich problemy. YouTube i media społecznościowe zalewają pełne łez, gniewu i rozczarowania nagrania prostych Amerykanów, którzy jeszcze niedawno byli w euforii po zmianie obozu rządzącego.
Na wizerunku nowego prezydenta odciska się również nieudolna i życzeniowa dyplomacja – warto dodać do tego kuriozalne głosowanie w ONZ w trzecią rocznicę rosyjskiej inwazji, gdy USA głosowały razem z Rosją i obozem autorytarnym – m.in. Białorusią, Iranem i Koreą Północną. Z kolei oligarcha Elon Musk poprzez stworzony dla niego Departament Wydajności Państwa (DOGE) zwalnia tysiące urzędników administracji, co przyczynia się do osłabienia instytucji. Do tego samego prowadzą nominacje Tulsi Gabbard na stanowisko Dyrektora Wywiadu Narodowego czy Kasha Patela na szefa Federalnego Biura Śledczego. Toksyczny stosunek Trumpa do Zełenskiego i Ukrainy, a także przymilanie się do Putina i Rosji, negatywnie oceniają niektóre protrumpowskie media (np. „The New York Post”) i youtuberzy (np. popularny wśród Republikanów Ben Shapiro). Nazwanie prezydenta Ukrainy „dyktatorem” i sprzeczka w Gabinecie Owalnym zostały też źle przyjęte przez część republikańskich senatorów i kongresmenów. Demokratom dały kolejny argument za krytyką nowej administracji.
Negocjacje według Trumpa
Wiele wskazuje na to, że nowy gospodarz Białego Domu będzie chciał wykorzystywać w dyplomacji doświadczenie, które nabył na rynku nieruchomości. Trudno porównywać geopolitykę do pracy dewelopera, ale podejście Trumpa może dużo powiedzieć o tym, czego można się po nim spodziewać, a czego nie należy się obawiać. Wytłumaczę to na przykładzie nacisków na Ukrainę w kwestii podpisania umowy o dostępie do ukraińskich minerałów i próbie wymuszenia na Kijowie niekorzystnych ustępstw względem Moskwy.
Jeszcze pół roku temu w innym tekście dla Nowej Europy Wschodniej sugerowałem, by Ukraińcy uzbroili się w cierpliwość i oszczędzali zasoby na kontynuowanie wojny obronnej na wypadek ochłodzenia relacji z USA z inicjatywy nowego gospodarza Białego Domu. Inicjatywa ta miała być związana z wolą szybkiego zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, gdyż nowy prezydent szybko chciał udowodnić swoją skuteczność jako negocjator na arenie międzynarodowej. W międzyczasie potwierdziło się również narcystyczne pragnienie Trumpa, by otrzymać Pokojową Nagrodę Nobla. Ale nie tylko to jest celem obecnego prezydenta. Sekretarz stanu Marco Rubio ujawnił niedawno mediom, że nowa administracja chce dokonać manewru „odwróconego Nixona”, czyli sprawić, by Federacja Rosyjska stała się dla USA sojusznikiem w konfrontacji z Chinami. W oczach Trumpa Ukraina „nie ma mocnych kart”, dlatego w Waszyngtonie uznano, że na niej będzie najłatwiej wymusić wszelkie ustępstwa wobec Rosji. Takie rozmowy mogły mieć miejsce za kuluarami podczas wizyty Zełenskiego w Białym Domu 28 lutego.
Innym przykładem takiego podejścia było wysłanie Wołodymyrowi Zełenskiemu umowy dotyczącej wydobycia ukraińskich minerałów i surowców. Ukraińskie i zagraniczne media donosiły, że pierwszy projekt dokumentu, jaki otrzymała strona ukraińska, był przez amerykańską administrację traktowany jako wersja ostateczna. Zakładał on, że zyski z wydobycia pokryją wyimaginowany dług, którego wysokość Trump zmieniał niemal codziennie – od 350 mld do 500 mld dolarów – rzekomo należny USA. Tylko że pieniądze z umowy miały trafić do budżetu nie tyle państwa amerykańskiego, ile konkretnych firm. Wszelkie spory wokół umowy miały być rozstrzygane przed sądem w Nowym Jorku, skąd Trump pochodzi. Dokument miał de facto uczynić z Ukrainy amerykańską kolonię gospodarczą. Sekretarz skarbu Scott Bessent miał przy tym naciskać, by Zełenski podpisał umowę natychmiast. Prezydent Ukrainy podjął wtedy słuszną i asertywną decyzję – odmówił, ale zasugerował gotowość dalszej wspólnej pracy nad dokumentem.
Druga próba wymuszenia na Kijowie złożenia podpisu miała miejsce podczas konferencji w Monachium w połowie lutego. Najpierw Pete Hegseth zadeklarował, że Ukraina nie będzie w NATO, nie otrzyma gwarancji bezpieczeństwa od USA i nie powróci do granic z 2014 r., czyli granic z 1991 r. obejmujących Krym i cały Donbas. Później delegacja amerykańska, z wiceprezydentem J.D. Vance’em na czele, odmawiała spotkania z prezydentem Zełenskim. W końcu jednak Amerykanie ustąpili, a sama rozmowa przebiegła, nieoczekiwanie dla Ukraińców, spokojnie i dość konstruktywnie. Vance zgodził się, że prace nad tekstem umowy będą kontynuowane. Nie uspokoiło to jednak Trumpa, który później ostro skrytykował Zełenskiego i ciągle naciskał na jak najszybsze przeprowadzenie wyborów w Ukrainie. Zaostrzył się również ton pozostałych amerykańskich dygnitarzy. Kijów nadal reagował oszczędnie i nie ustępował.
26 lutego ogłoszono, że strony doszły do porozumienia w kwestii umowy o dostępie do ukraińskich złóż. Połowa zysków z wydobytych minerałów miałaby trafiać do specjalnego funduszu, nad którym pieczę będą sprawować przedstawiciele Ukrainy i USA. Z jego środków miałaby być opłacana powojenna odbudowa państwa najechanego przez Rosję. Natomiast nie ma już w niej mowy o żadnym długu Ukrainy wobec Stanów Zjednoczonych. Prezydent Trump ogłosił zwycięstwo, dodając, że Kijów otrzyma broń do dalszej walki.
Wesprzyj nas na PATRONITE
Na przykładzie sporu Kijowa i Waszyngtonu o umowę dotyczącą minerałów widać, jakie taktyki negocjacyjne może stosować Trump i jak niewiele warte mogą być jego obelgi czy groźby. Bardzo prawdopodobne jest, że traktuje je jako instrumenty w procesie rozmów, mające na celu uzyskanie jak najlepszych warunków. Trump najpierw przedstawił wygórowane żądania wobec Ukrainy, a następnie zaczął je zaostrzać w nadziei na to, że kontrahent ulegnie presji i zgodzi się na niezbyt korzystne dla siebie warunki. Gdyby władze ukraińskie uległy Trumpowi, sytuacja Ukrainy byłaby prawdopodobnie znacznie gorsza, gdyż Trump utwierdziłby się w przekonaniu, że ten kraj jest jedynie przedmiotem polityki międzynarodowej bez prawa do suwerenności. Oczywiście nie można też zupełnie wykluczyć takich czynników w postawie nowego prezydenta USA, jak jego urażona duma, wiek (gdyż umysł niejednokrotnie płata figle), szczera wola resetu z Rosją kosztem Ukrainy czy podnoszona przez najbardziej zagorzałych krytyków Trumpa kwestia jego rzekomej agenturalności. Niemniej jednak przebieg sporu/negocjacji w sprawie umowy o minerały oraz pokój może bardziej wskazywać na wykorzystanie w dyplomacji zachowań charakterystycznych dla handlu.
O tym, że stawianie się prezydentowi USA ma sens i może przynieść korzyści, świadczy bardzo zabawny epizod. 19 lutego rozsierdzony Trump nazwał Zełenskiego „dyktatorem”. Nieco tydzień później, 27 lutego, zapytany o to przez dziennikarza, wyraził zdziwienie, jakoby miał określić prezydenta Ukrainy takim epitetem. Nie można wykluczyć, że równie szybko zmieni nastawienie, gdy okaże się, że naciski po 28 lutego również nie przyniosą spodziewanych rezultatów.
Wyzwaniem dla Ukrainy pozostaje jednak toksyczny wpływ Stevena Witkoffa, specjalnego wysłannika na Bliski Wschód, który próbuje przekonać Trumpa do ustępstw wobec Rosji kosztem Ukrainy, co ma ułatwić manewr „odwróconego Nixona”. Trudno jest odgadnąć motywy jego działań, ale Ukraińcy już zwrócili uwagę na związki Witkoffa z rosyjskimi biznesmenami, którzy rozpowszechniali tezy o rzekomych stratach finansowych poniesionych przez USA z powodu wsparcia na rzecz Ukrainy. Ten sam specjalny wysłannik sugerował, że protokoły stambulskie z 2022 r. mogą być podstawą do negocjacji rosyjsko-ukraińskich. Rzecz jednak w tym, że dokument ten przewidywał de facto znaczące rozbrojenie Ukrainy i szereg innych ustępstw wobec agresora.
Przebudzenie Europy
Konferencja w Monachium stała się dla Europy dowodem na to, że nie może naiwnie pokładać nadziei na wsparcie USA rządzonych przez obecną administrację. Niepokojące dla Starego Kontynentu są cztery kwestie: realna groźba wyjścia wojsk amerykańskich z Europy, a co za tym idzie – nawet wyjście USA z NATO, wola porozumienia Trumpa z Putinem, traktowanie UE jako wroga gospodarczo-handlowego oraz poparcie dla radykalnych, eurosceptycznych (często zarazem prorosyjskich) partii i polityków.
Europa może jednak odpowiedzieć na te wyzwania. Największe obawy europejskich elit wzbudziła groźba wycofania US Army lub ograniczenia ich obecności na Starym Kontynencie. Spowodowałoby to wzrost zagrożenia ze strony Federacji Rosyjskiej, zwłaszcza gdy wycofanie się USA byłoby połączone z opuszczeniem NATO. Zdaniem analityków Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii europejscy członkowie Paktu będą musieli zwiększyć nakłady na obronę o 250 mld euro i zwiększyć siły zbrojne o ok. 300 tys. żołnierzy. Plany te mogą jednak spotkać się z krytyką ze strony partii populistycznych oraz tej części społeczeństwa, która obawia się wojny lub uważa, że państwo powinno przeznaczać finanse na inne cele. Dlatego inną korzystną opcją dla Europy jest kontynuowanie wsparcia Ukrainy, ale tym razem w celu umożliwienia jej osiągnięcia zadowalającego zwycięstwa, które mogłoby dać czas na rozbudowanie własnego przemysłu oraz przeprowadzenie niezbędnych zmian społecznych. UE, Norwegia i Wielka Brytania są w stanie zastąpić w wymiarze finansowym wsparcie udzielane przez USA dla Kijowa – w 2022 r. wynosiło ono 64 mld dolarów, ale w 2024 r. ponad 20 mld dolarów i było ponad dwa razy mniejsze niż europejskie. Pod znakiem zapytania stają jednak europejskie siły produkcyjne, które po ostatnim dzwonku z 24 lutego 2022 r. nadal pozostają niewystarczające w przypadku wojny pełnoskalowej.
Poza wysyłaniem Ukrainie jedynie własnej produkcji, która może trafić nad Dniepr nawet za rok lub dwa lata, UE może też wykorzystać fundusze na inne sposoby. Jednym z nich jest kupno broni i wyposażenia w innych państwach, choćby USA, Turcji, Korei Południowej albo w Indiach. Skuteczność wykazał również model duński, polegający na tym, że partnerzy Ukrainy kupują dla niej sprzęt produkowany przez ukraiński przemysł zbrojeniowy. Ten ma w niektórych obszarach jeszcze spore moce produkcyjne do wykorzystania, a sama produkcja zbrojeniowa nad Dnieprem wzrosła znacznie szybciej niż w UE w ciągu ostatnich trzech lat. Nie można przy tym pominąć również czeskiej inicjatywy amunicyjnej, którą rok temu ogłosił prezydent Petr Pavel. Polega ona na kupowaniu poza granicami UE pocisków artyleryjskich, o kalibrach nie tylko natowskich (155 mm i 105 mm), lecz również postsowieckich (152 mm i 122 mm), gdyż Ukraińcy nadal wykorzystują oba typy systemów. Zakupy były przy tym dokonywane także w państwach utrzymujących przyjazne relacje z Rosją. Do końca kwietnia 2025 r. liczba pocisków dostarczonych w ramach czeskiej inicjatywy ma wynieść 1,6 mln sztuk, a dostawy te mają być kontynuowane.
Próby ingerencji nowej amerykańskiej administracji w proces wyborczy w Europie przynoszą na razie mizerne rezultaty. W wyborach w Niemczech, które odbyły się 23 lutego, wygrała chadecja z Friedrichem Merzem na czele. Nowy lider chrześcijańskiej demokracji jest zwolennikiem bardziej odważnego dozbrajania Ukrainy, intensywniejszych zbrojeń państw europejskich, sankcji przeciw Rosji, a także negatywnie odnosi się do obecnej administracji USA. I to pomimo spotkania z wiceprezydentem J.D. Vance’em podczas konferencji w Monachium, gdzie delegacja amerykańska zignorowała zarazem ówczesnego kanclerza Olafa Scholza. Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych nawoływał przy tym, aby opozycyjna, skrajnie prawicowa partia Alternatywa dla Niemiec była dopuszczona do rządzenia po wyborach. Nieco wcześniej, podczas wiecu AfD, wystąpił online Elon Musk, wyrażając poparcie dla tego ugrupowania, co jednak nie wpłynęło znacząco na wynik wyborów – poparcie dla AfD nie wzrosło. Wynik wyborczy tej partii nie przekroczył sondażowych przewidywań, które utrzymywały się od wielu tygodni, co oznacza, że przynajmniej na razie niemiecka skrajna prawica sięgnęła wyborczego sufitu. A lider CDU, Merz, jeszcze przed wyborami odmówił wejścia chadecji w koalicję z ulubieńcami Vance’a i właściciela Tesli. Nie zmienił planów również po zwycięstwie i wiele wskazuje na to, że może wybrać dwie ścieżki formowania koalicji w Bundestagu – wyłącznie z lewicową SPD (tzw. mała koalicja), którą będą kierować politycy bardziej zdecydowani na wspieranie Ukrainy (jak np. minister obrony Boris Pistorius), lub dodatkowo z Zielonymi (tzw. duża koalicja), w której również nie brakuje sympatyków Kijowa.
Po stronie Ukrainy nieugięcie stoi Zjednoczone Królestwo, którego politycy, niezależnie od opcji politycznej, deklarują nawet poparcie dla członkostwa Ukrainy w NATO. Mowa nie tylko o wiodących w Wielkiej Brytanii siłach politycznych, jak labourzystach i konserwatystach, lecz również o Reform UK, na czele której stoi eurosceptyk Nigel Farage – jego wolta zasługuje na szczególną uwagę. Dotychczas był postrzegany jako polityk prorosyjski i ukrainosceptyczny. Jednak prawdopodobnie po wyraźnych sugestiach Elona Muska, że powinien oddać stery partii komuś innemu, Farage postanowił zmienić front i oficjalnie wyraził poparcie dla członkostwa Ukrainy w NATO. Ponadto Brytyjczycy obiecali w 2025 r. przekazać Ukrainie kolejne wsparcie finansowo-militarne o wartości sięgającej niemal 6 mld dolarów i kolejne coroczne transze o wartości około 3 mld dolarów. Premier Keir Starmer udał się do Waszyngtonu, by rozmawiać z Trumpem w kwestii dalszego wsparcia dla Ukrainy.
Bardzo ważne okazały się również głosy przedstawicieli UE w kwestii Ukrainy i podmiotowości państw Starego Kontynentu. Kaja Kallas, stojąca na czele unijnej dyplomacji, stwierdziła, że UE nie pozwoli się pominąć z negocjacji dotyczących zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej. Równie ważna była jej deklaracja, że zarówno Kijów, jak i Bruksela nie będą godzić się na dyktat Waszyngtonu i Moskwy. Zapowiedź wzmocnienia wsparcia dla Ukrainy miała duże znaczenie także jako sygnał dla USA i Rosji, że kraj nad Dnieprem nie zostanie pozostawiony sam sobie. Niedługo po konferencji w Monachium padły propozycje specjalnej pomocy wojskowej dla Ukrainy o wartości 10 mld euro. Wkrótce po tym w mediach pojawiły się przecieki o dyskusjach dotyczących dwukrotnie większej kwoty. W ostatnim tygodniu lutego spekulowano już o 30 mld euro. Kwestia wyasygnowania takich pieniędzy nie jest aż tak trudnym zadaniem jak przekształcanie ich w umowny metal, czyli broń i amunicję dla Ukraińców. Po kłótni w Gabinecie Owalnym wielu europejskich przywódców wyraziło poparcie dla prezydenta Zełenskiego. 2 marca w Londynie odbył się szczyt poświęcony europejskiemu bezpieczeństwu, na którym Francja i Wielka Brytania zaproponowały przedstawienie własnego planu pokojowego, konkurencyjnego wobec tego, który razem z Rosjanami opracowuje administracja Trumpa. Ponadto liderzy obecni na tym spotkaniu uzgodnili kontynowanie wsparcia dla Ukrainy oraz ignorowanie postulatów Moskwy w czasie negocjacji. Niemniej wysłali również pojednawczy sygnał do Waszyngtonu i wyrazili poparcie dla dalszych rozmów amerykańsko-ukraińskich.
Marek Kozubel – doktor nauk humanistycznych oraz magister prawa. Ukończył Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor wielu komentarzy, analiz oraz codziennych podsumowań poświęconych wojnie ukraińsko-rosyjskiej. Jest również autorem kilkudziesięciu opracowań poświęconych historii Polski, Ukrainy i Rosji w XIX i XX wieku.
Sytuacja Europy, tak jak znajdującej się na jej peryferiach Ukrainy, nie jest tak tragiczna, jak niektórzy byli gotowi ją malować po konferencji monachijskiej i scysji w Gabinecie Owalnym. W obliczu problemów wewnętrznych oraz otwarcia zbyt wielu frontów w polityce zagranicznej Trump i jego dwór potrzebują sukcesów jak powietrza. Plan mający na celu odwrócenie Rosji od Chin ma niskie szanse powodzenia i wywołuje kontrowersje nawet wśród Amerykanów.
W interesie Europy jest więc przeciwdziałanie najgroźniejszym pomysłom nowego prezydenta USA, własne zbrojenia oraz zdecydowane działania obliczone na porażkę Rosjan w Ukrainie. Realizacja ostatniego z punktów praktycznie zabezpieczy Stary Kontynent przed możliwą inwazją rosyjską, a także wykorzystywaniem Federacji Rosyjskiej przez USA lub Chiny jako elementu nacisku. A to pozwoli na bardziej skuteczną rozgrywkę w przyszłych kontaktach z Amerykanami.