Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Kaukaz / 04.01.2021
Bartłomiej Krzysztan
Górski Karabach. Konflikt, który nigdy się nie kończy na dobre
Trwająca 44 dni wojna o Górski Karabach znacząco zmieniła polityczny i militarny układ sił na wschodnim Zakaukaziu. Była jednak wyłącznie epizodem – choć krwawym i dramatycznym – w toczącym się od ponad 200 lat konflikcie ormiańsko-azerbejdżańskim.
Dom zniszczony podczas ostrzału (Shutterstock) Książe Abbas Mirza, drugi syn szacha Iranu Fath Alego, wracał w 1828 r. z Turkmenczaju pokonany, ze stępionym mieczem i hańbą. Dwa lata wcześniej szach zdecydował się rozpocząć drugą wojnę z Cesarstwem Rosyjskim, by odzyskać kontrolę nad utraconym przed kilkunastu laty Kaukazem. Początkowy sukces szybko zamienił się w druzgoczącą porażkę. Wojska Abbasa, liczące według różnych szacunków od 20 do 35 tys. ludzi, próbowały zdobyć ukrytą w karabachskich górach twierdzę Szusza. Mimo że broniło jej tylko 1300 żołnierzy dowodzonych przez pułkownika Jozefa Reuta, udało im się powstrzymać natarcie przez 47 dni. Rosjanie zdołali się w tym czasie przegrupować. Następnie przeprowadzili kontrofensywę, po której Persowie już się nie podnieśli.
Abbas Mirza podpisał hańbiący traktat z Turkmenczaju pieczętujący rosyjskie panowanie na Kaukazie Południowym. Wywołało to wstrząs wśród lokalnej ludności muzułmańskiej. Tysiące rodzin przeniosło się na południe, za rzekę Araks, gdzie władzę nadal sprawował szyicki szach. W drugą stronę powędrowali chrześcijanie, głównie Ormianie. Rosjanie zlikwidowali ostatnie kaukaskie chanaty, Lenkorański i Karabachski, wprowadzając swoją administrację. Nieufni wobec miejscowych muzułmanów, oparli władzę na lojalnych chrześcijanach, Ormianach oraz Gruzinach, i do końca XIX wieku zarządzali w ten sposób Kaukazem.
Pod koniec stulecia zaczęła się budzić świadomość narodowa podporządkowanych Rosjanom grup etnicznych. Rozrzuceni po Bliskim Wschodzie Ormianie szybko podchwycili zachodnią ideę państwa narodowego i utworzyli własne partie polityczne. Część z nich zaczęła się domagać autonomii. Wynikało to przede wszystkim z rozbudzenia kulturowego oraz ich poczucia odmienności od muzułmanów. Odpowiedź cara była miażdżąca. Wicekrólem Kaukazu został weteran wojny kaukaskiej, książę Grigorij Golicyn, który uprzywilejował muzułmanów, zarekwirował majątek Kościoła ormiańskiego i usunął ze stanowisk ormiańskich urzędników. Zraził tym samym do carskiej władzy tych, którzy dotychczas byli jej najbardziej oddani. Jego następca, książę Iłłarion Woroncow-Daszkow, przywrócił Ormianom dobra i przywileje. Było już jednak za późno. To za jego rządów, w czasie rewolucji 1905 r., wybuchł pierwszy otwarty konflikt zbrojny między Ormianami i Azerbejdżanami, zwany w rosyjskich źródłach wojną armeńsko-tatarską.
Obaj namiestnicy jak nikt inny przyczynili się do polityzacji etnicznych i ekonomicznych napięć między obiema grupami. Marcowa masakra Azerbejdżan w Baku w 1918 r., ludobójstwo Ormian w Imperium Osmańskim, ich rzeź w Baku we wrześniu 1918 r. i w Szuszy w marcu 1920 r. oraz dziesiątki pomniejszych sporów jeszcze mocniej podzieliły Ormian i Azerbejdżan. Ustanowienie władzy sowieckiej na początku lat 20. XX wieku zatrzymało napięcia i spory terytorialne o Karabach, Zangezur i Nachiczewan. Wydawało się, że wspólny wysiłek budowy socjalizmu ostatecznie zakończył etnopolityczny konflikt. Paradoksalnie jednak sowiecka polityka korenizacji, a następnie stalinowskie machinacje wokół statusów narodowościowych i przebiegu granic umocniły ukształtowane na wzajemnej nienawiści tożsamości Ormian i Azerbejdżan. Konflikt przeszedł w fazę uśpienia, a żeby go rozbudzić, potrzeba było ostatecznego kryzysu imperium.
Narcyzm małej różnicy
W 1988 r. do kin w ZSRR wszedł film Aszyk Kerib reżysera Siergieja Paradżanowa. Mistrz i persona non grata radzieckiego kina w jednym, tbiliski Ormianin z Mtacmindy, opowiada w nim historię ubogiego azerskiego aszyka, poszukującego możliwości poślubienia ukochanej. Film został luźno oparty na opowiadaniu Michaiła Lermontowa z 1837 r., które miało przybliżać rosyjskiemu sercu imperium podbijany stopniowo Kaukaz. Lermontow zinterpretował w nim przekazywany ustnie przez kolejne pokolenia dastan, tradycyjny turkijski poemat o ludowym bohaterze.
Paradżanow, zafascynowany kaukaskim folklorem, zamknął tym samym nieformalny tryptyk, w którym każdy z filmów był ukłonem wobec jednej z kultur Kaukazu: Aszyk Kerib – azerskiej, Kolor granatu – ormiańskiej, a Legenda twierdzy Suramskiej – gruzińskiej. Uważny widz łatwo zauważy, że szczególnie w dwóch pierwszych filmach kultury ormiańska i azerbejdżańska stale się przenikają. Aszyk mógłby być aszugiem, bo tak Ormianie nazywają wędrownych poetów, a Sajat-Nowa, ormiański bard na dworze gruzińskiego króla Herakliusza II, śpiewał przecież również po azerbejdżańsku.
Sam Paradżanow stronił od polityki, choć ta nie stroniła od niego – jego aktywność zawodowa była regularnie przerywana przez zakazy kręcenia filmów i pobyty w więzieniach. Być może uciekał w świat poetyckich opowieści o wspólnych tradycjach Kaukazu, bo odrzucała go codzienna obserwacja coraz bardziej pogłębiającej się międzyetnicznej nienawiści. Z pewnością widział irracjonalność konfliktów między tymi, którzy opierają wspólną mitologię na tych samych wzorach kultury, opowiadanych po prostu za pomocą odmiennych języków. Paradżanow pragnął pokazać, jak niewyraźne są granice dzielące jednych i drugich.
Pod koniec lat 80. niewielu pozostało chcących go słuchać. Przewagę zyskał freudowski narcyzm małej różnicy, grupowe przekonanie wspólnoty o swojej wyjątkowości, zestawione z pogardą wobec grupy, która odróżnia się od własnej jedynie w niuansach: używaniem innego języka lub przynależnością do innej denominacji. Łatwo taką odmienność przykryć, schować lub stłamsić. Jej istotą jest jednak to, że przekroczenie granicy i jej fatalne zwykle w skutkach wyolbrzymienie jest znacznie prostsze, niż rozbudzenie nienawiści między zupełnie różnymi grupami.
Psychologia tłumu
W roku premiery Aszyka Keriba miały miejsce wydarzenia, które na nowo otworzyły częściowo zagojone rany. Pod koniec lutego w Sumgaicie miał miejsce do dziś nie w pełni wyjaśniony pogrom Ormian (zginęło również kilku Azerbejdżan). Kilka dni wcześniej, przy bojkocie azerbejdżańskich członków, Rada Nagorno-Karabachskiego Okręgu Autonomicznego zagłosowała za opuszczeniem Azerbejdżańskiej SRR i zjednoczeniem z Armeńską SRR. Zaczęły pojawiać się pierwsze doniesienia o Azerbejdżanach uciekających z Kapanu i Megri w Zangezurze. Plotki i pomówienia rozeszły się po Kaukazie. Po Sumgaicie kolejne przypadki przemocy odnotowano we wrześniu w Stepanakercie, gdzie ofiarami byli Azerbejdżanie, i w listopadzie w Kirowabadzie (dzisiejsza Gandża), gdzie zginęli również radzieccy żołnierze, próbujący powstrzymywać rozwścieczony azerbejdżański tłum masakrujący Ormian. Jeszcze przed początkiem wojny w pogromie w Baku zabito 90 Ormian. Trwała już katastrofa humanitarna – tysiące Ormian uciekało z Azerbejdżanu do Armenii, w drugą stronę uciekali Azerbejdżanie. Czasem z własnej woli obawiając się czystek etnicznych, równie często przymuszeni do tego przez sąsiadów.
Ta reakcja była taką samą, jaką prawie wiek wcześniej opisał Gustave Le Bon w Psychologii tłumu, przytłoczony sprawą Dreyfussa i nasilającym się we Francji antysemityzmem. Taką samą, jak pół wieku wcześniej opisał Elias Canetti, próbując ująć w logicznych kategoriach to, co Hannah Arendt zaobserwowała w czasie procesu Adolfa Eichmanna w Jerozolimie. W działaniu tłumu zawsze dostrzegalne jest poczucie prześladowania własnej grupy, brak indywidualnej świadomości, brak własnej woli i chęć jak najszybszego urzeczywistnienia ideologicznych marzeń – w tym przypadku o jednolitym etnicznie państwie. Grupa jest w pełni przekonana do własnych racji, a dyskryminując, sama uważa się za dyskryminowaną. To swego rodzaju kompleks, gdyż przekonanie to opiera się na niespełnionym oczekiwaniu zewnętrznego uznania wyjątkowości i uprzywilejowania.
Przez rozbudzenie tych mechanizmów rozpoczęła się współczesna faza azerbejdżańsko-ormiańskiej rywalizacji. W przypadku etnopolitycznego i terytorialnego konfliktu w Górskim Karabachu narcyzm jest podstawą wszelkich narracji, które mają na celu wskazanie światu przewagi własnych racji nad przekonaniami przeciwnika. Bo racje są tylko po jednej stronie, po drugiej – wyłącznie mity i nadużycia. W efekcie Azerbejdżanie i Ormianie nie rozmawiają ze sobą, utwierdzając się we własnych przekonaniach. Rozmawiają o sobie i o wrogu z zewnętrznymi obserwatorami, ale wyłącznie po to, aby znaleźć jak największy posłuch dla własnego przekonania o wyjątkowości. To samo, co stało się zarzewiem odnowienia konfliktu w końcu lat 80., jest nadal jego siłą napędową, i nic nie wskazuje, że w najbliższej przyszłości miałoby się to zmienić.
Sacrum i raj utracony
"Szusza to perła Karabachu", "Agdam to kwitnący ogród azerbejdżańskiej kultury", "Karabach to serce Azerbejdżanu", "Stepanakert urzeka kolorami". Słuchając ormiańskich i azerbejdżańskich opowieści o tym, jaki jest Górski Karabach, można ulec jakże mylnemu wrażeniu, że jesteśmy zachęcani do podróży do najpiękniejszego miejsca na świecie, a przynajmniej na Kaukazie. Czytając poważniejsze rozważania Ormian i Azerbejdżan o znaczeniu Karabachu, można z kolei ulec wrażeniu, że jest on terytorium o niepodważalnym znaczeniu strategicznym, militarnym i ekonomicznym. Co więcej, obie strony przedstawiają Karabach jako terytorium, bez którego czy to Armenia, czy Azerbejdżan istnieć nie mogą.
Jeszcze przed wojną (choć zmiana statusu przynależności większości ziem Republiki Górskiego Karabachu zapewne niewiele tu zmieni) podróżnik mógł się przekonać, że rzeczywistość nijak się ma do wyobrażenia. Stepanakert składa się z rzędów chruszczowek, pomiędzy którymi suszy się pranie, Agdam to zrównane z ziemią miasto-widmo, Szusza nie ma nic z dawnej, XIX-wiecznej świetności, gdy na Kaukazie konkurowała wyłącznie z Tyflisem. Poza tym zapuszczone, biedne wioski, zrujnowane drogi i kilka urokliwych przyrodniczo miejsc, które jednak znacznie odstają od dziesiątek lokalizacji w Armenii i Azerbejdżanie.
Górski Karabach to jednak coś znacznie poważniejszego. Jest terra sacra, ziemią uświęconą dla obu stron. Wynika to przede wszystkim z faktu, że spór o jego przynależność trwa równie długo, co sama rywalizacja azerbejdżańsko-ormiańska, a także, co jeszcze istotniejsze, w pełni ukształtowana nowoczesna forma tożsamości narodowej obu nacji. Jeśli uznamy, że naród jest wspólnotą wymyśloną przez ideologię nacjonalistyczną, jak każdy tego typu byt potrzebuje mitu założycielskiego i symboliki nawiązującej do konkretnego "odwiecznego" miejsca. Jako że oba narody ukształtowały się przez narracje oparte na zestawieniu z wrogiem, a zderzenia i przemoc miały miejsce przy każdej eskalacji konfliktu właśnie w Górskim Karabachu, to właśnie ta ziemia pełnić musi rolę uświęconej kolebki. Stąd bierze się grzebanie w starożytnych greckich pisarzach, by odnaleźć odwołania do Karabachu, stąd poszukiwanie własnego praźródła w tekstach biblijnych. Gdy jedna ze stron przejmuję fizyczną kontrolę nad tą symboliką, Górski Karabach staje się rajem utraconym.
Tak wyglądały przez 30 lat azerbejdżańskie opowieści. Sporny teren był w nich utopijną sielanką, która każdego dnia cierpiała i degradowała się pod ormiańską okupacją. Gdy Azerbejdżanie zajęli Szuszę, sieć obiegły zdjęcia żołnierzy wchodzących do meczetów, zniszczonych w czasie pierwszej wojny (w latach 1992–1994), uzupełnione o dramatyczne opisy dokonanej rękami Ormian destrukcji. Po porażce w Armenii, pod wpływem filmów i zdjęć przedstawiających Azerbejdżan niszczących ormiańskie nagrobki czy dewastujących kościoły, zaczyna się kształtować podobna narracja. Mit raju utraconego i skalanego sacrum nie zniknie, a będzie się tylko umacniać.
Kozioł ofiarny i afekt
Masakra w Chodżałach
26 lutego 1992 r., podczas ofensywy ormiańskiej, azerbejdżańscy cywile z Chodżałów mieli obiecany korytarz humanitarny, aby dostać się do oddalonego o 20 km Agdamu. Z niewyjaśnionych do dziś przyczyn w okolicach wsi Nachiczewanik Ormianie dokonali ich masakry przy bierności lub (według Azerbejdżan) wsparciu 366. Regimentu Piechoty Wspólnoty Niepodległych Państw. Liczba ofiar waha się od 160 (źródła ormiańskie) i 181 (Human Rights Watch) do 613 (źródła azerbejdżańskie). Masakra była przyczyną głębokiego kryzysu politycznego w Azerbejdżanie, a współcześnie jest wykorzystywana w celach propagandowych przez reżim w Baku.
Zanim jednak znajdzie się ktoś, kto zechce zmienić aktualny status quo, który jest takowym wyłącznie dla niebezpośrednio zaangażowanych, potrzeba kogoś, kto zostanie poświęcony, by usankcjonować przewartościowanie po kolejnej eskalacji. Potrzeba kozła ofiarnego, którego poświęcenie odkupi zaniedbania całej strony poszkodowanej. Jego usunięcie będzie przestrogą dla tych, którzy zechcą kiedyś pójść tą samą drogą. W latach 90. za odpowiedzialnych uznano prezydentów Azerbejdżanu. Najpierw Ajaza Mutalibowa, który musiał odejść po masakrze w Chodżałach, następnie Abulfaza Elczibeja, obarczonego winą za porażkę w pierwszej wojnie karabachskiej. Powrót Hejdara Alijewa miał ustabilizować sytuację, co się faktycznie stało, choć cena, którą muszą płacić Azerbejdżanie, jest wysoka.
Nie tylko przegrywający muszą mieć kozła ofiarnego. W 1998 r. taki sam los spotkał pierwszego prezydenta niepodległej Armenii Lewona Ter-Petrosjana. Musiał odejść, bo jako jedyny trzeźwo oceniał sytuację wokół Karabachu, zdając sobie sprawę, że zawieszenie broni podpisane w Biszkeku w 1994 r. jest tymczasowe, a eskalacja na pełną skalę któregoś dnia z pewnością nastąpi. Klan karabachski, czyli wywodząca się z Górskiego Karabachu grupa polityków rządzących Armenią od 1998 do 2018 r., wzmocnił przekonanie Ormian o świętości spornego terenu oraz o konieczności walki do końca. Ceną była bieda i blokada kraju. Skończyło się "aksamitną ormiańską rewolucją" i osłabieniem pozycji kraju w sojuszu z Rosją. Mimo lat zaniedbań, nieprzejednanej postawy i irracjonalnego przekonania, że Armenia jest wystarczająco silna, by ponownie stawić czoło nowocześnie przygotowanej i uzbrojonej armii azerbejdżańskiej, mimo wielu osób odpowiedzialnych za porażkę, teraz kozioł ofiarny będzie tylko jeden: Nikol Paszinjan. Wszystko po to, aby zaspokoić zbiorowe przekonanie o braku winy.
W Azerbejdżanie, aby spełnił się sen o odzyskaniu Górskiego Karabachu, nie stawiano Ilhamowi Alijewowi wielkich przeszkód, gdy konsolidował autorytarną dyktaturę. Nie protestowano przy politycznych aresztowaniach, torturach i fałszowaniu wyborów. To cena za Górski Karabach. Narrację o konieczności ograniczania demokracji, aby utrzymać stabilność i odzyskać raj utracony, prowadził również klan karabachski w Armenii. Teraz, po porażce, najprawdopodobniej wróci ona do łask. Cena za starania odzyskania Karabachu będzie analogiczna jak w Azerbejdżanie – demokracja i obietnica lepszego życia. Różnice są tak niewielkie, a analogii tak wiele, że trudno nie dostrzec tożsamych mechanizmów regulujących dynamikę życia politycznego w obu krajach.
Bartłomiej Krzysztan jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i niezależnym analitykiem. Zajmuje się antropologią polityczną, pamięcią zbiorową i konfliktami na Kaukazie.
A że próba taka nastąpi – nie ma wątpliwości. Górski Karabach to zbrodnia w afekcie, kolejne przeważanie szali wynikające ze strachu, traumy, poczucia tkwienia w ciągłym stanie wyjątkowym. Euforia jednych staje się dramatem drugich. Trauma straconego zmienia się w tryumfalizm po odwróceniu sytuacji. Każda z tych emocji jest socjotechnicznie wykorzystywana w celu umacniania władzy. A propaganda opiera się na stałym podkreślaniu małej różnicy. Małej, jednak wystarczającej, by połechtać narcystyczne zbiorowe ego i zdehumanizować przeciwnika. A potem wszystko zaczyna się znowu i koło się zamyka.